Wydawca treści Wydawca treści

Psie zaprzęgi

Błękitne niebo. Wzdłuż drogi stoją rzędy drzew w białych czapach. Spod płóz sanek, ciągniętych przez dwie pary puszystych psów, pryskają w górę kawałki zmrożonego śniegu. Człowiek stojący na sankach krzyczy w niezrozumiałym języku. To nie jest obrazek z dalekiej Laponii, ani ekranizacja książki Jacka Londona, ale coraz częstszy widok w naszym kraju.

Psie zaprzęgi, bo tak należy nazywać dyscyplinę oficjalnie zarejestrowaną przez Ministerstwo Sportu i Turystyki, zdobywają w Polsce coraz większą popularność. I nie chodzi tutaj tylko o profesjonalistów zrzeszonych w klubach i biorących udział w zawodach na całym świecie, ale o ludzi, którzy kochają psy, ruch i przyrodę, a traktujących ten sport jako rekreację jest coraz więcej. Szczególnie, że to doskonały sposób na spędzenie wolnego czasu w lesie, ze swoimi czworonogami.

Bieszczady - stolicą

Choć polskie zimy charakterem odbiegają od tych z Północy, to i w naszym kraju z powodzeniem można jeździć psimi zaprzęgami. Świadczyć o tym mogą nie tylko sukcesy polskich maszerów (maszer to osoba prowadząca zaprzęg) w zawodach Pucharu Świata, Mistrzostw Świata, czy Europy, ale i coraz większa liczba takich imprez organizowana u nas.

Mało który region nadaje się do tego tak dobrze jak polskie góry. Stolicą sportów zaprzęgowych są Bieszczady, nazywane polską Alaską. Od dziesięciu lat w Baligrodzie odbywają się zawody o nazwie „W Krainie Wilka", są też nieco młodsze: „W Krainie Żubra" - w Lutowiskach i „W Kresowej Krainie" w okolicach Lubaczowa. Przyciągają coraz większe rzesze spragnionych rywalizacji zawodników, ich czworonogów oraz widzów. – Z roku na rok zwiększa się popularność tej dyscypliny - mówi Andrzej Ratymirski, założyciel i prezes rzeszowskiego Klubu Sportowego Psich Zaprzęgów „Nome", który od wielu lat jest współorganizatorem zawodów. – Niektórzy, by kibicować, przyjeżdżają nawet z odległych miejscowość.

Bieszczadzkim zawodom kroku stara się dotrzymać Polana Jakuszycka, gdzie co roku gości „Husqvarna Tour". – Nasza impreza jest bardzo widowiskowa – mówi Zyta Bałazy, nadleśniczy Nadleśnictwa Szklarska Poręba, po terenach którego przebiega większość tras. – Ale i w Górach Izerskich jest pięknie.

Zawody psich zaprzęgów promują dyscyplinę, poszczególne regiony Polski i jej przyrodę, integrują lokalne społeczności. Pętle tras przebiegają przez ośnieżone grzbiety gór i lasy. W ich wytyczaniu i organizowaniu zawodów często biorą udział nadleśnictwa. – Psim treningom służą akurat nieczynne drogi i szlaki zrywkowe. Na naszym terenie, ze względu na różnorodne formy ochrony przyrody, ciężko jest wyznaczyć stałe trasy. Organizatorzy co roku muszą uzgadniać ich przebieg i otrzymywać stosowną opinię od Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska – tłumaczy pani nadleśniczy.

Na sankach przez jezioro

Zaprzęgi to świetny sposób na oryginalną rekreację. – Psy dają doskonałą możliwość obcowania z przyrodą – mówi Jarosław Kemuś, leśniczy, właściciel ośmiu czworonogów rasy husky. Na co dzień kieruje szkółką w Doręgowicach (Nadleśnictwo Lutówko) i dużo czasu spędza w terenie. Twierdzi jednak, że uczuć, które towarzyszą powożeniu zaprzęgiem nie da się porównać z żadnymi innym. Dzikość psów idealnie komponuje się z naturą.

Chociaż mieszka na Pojezierzu Kaszubskim słynącym z łagodnych zim, nie ma problemów ze znalezieniem terenów nadających się do jazdy. – Można też jeździć po powierzchni jezior skutych lodem – tłumaczy. Nocleg przy kilkunastostopniowym mrozie w towarzystwie dziesięciu psów to niesamowite przeżycie. – Człowieka otacza cisza niekiedy tylko przerywana ich tajemniczym wyciem. Wracając z takiej wycieczki, czuję się, jakbym wracał z dalekiej północnej wyprawy – dodaje.

Pasjonaci zaprzęgów podkreślają, że ten sport jest bardzo mocno związany z lasem. Magda Lupakowa jest leśniczką. O psim zaprzęgu marzyła od  dzieciństwa, które spędziła w górskiej leśniczówce. – Od najbliższych sąsiadów dzieliły nas trzy kilometry. Zimą widać było świeże ślady wilków. Do tego pokochałam książki przygodowe, szczególnie Londona – wspomina. - Otoczenie sprawiło, że powstało marzenie. Spełniłam je kilkadziesiąt lat później.

Jarosław Kemuś i Andrzej Ratymirski najchętniej trenują w lesie. – Nie wyobrażam sobie jazdy gdzie indziej – mówi pan Jarosław. Jako leśnik postrzega jednak kwestię wjazdu zaprzęgiem do lasu wieloaspektowo. – Powinniśmy powiadomić o tym zamiarze gospodarza terenu, najczęściej leśniczego – tłumaczy. – Dowiemy się wtedy kiedy i gdzie będziemy mogli poruszać się po lesie bezpiecznie.

Maszer, sled i stake-out

Przygodę z zaprzęgami należy zacząć od psa. – Ktoś mądry powiedział, że huskyego się albo w ogóle nie ma, albo ma się ich kilka – mówi z uśmiechem pan Jarosław. Dlatego należy się przygotować na to, że stadko szybko się powiększy. Właściciele psów zwracają uwagę na to, że przed kupnem pierwszego, należy daną rasę poznać, pojechać na zawody, do hodowli, spotkać się z właścicielem zaprzęgu. Należy pamiętać, że psy to nie rzeczy, które można odstawić na bok. Pani Magdalena zwróciła się po poradę do wicemistrzyni świata. – Nauczyła mnie wszystkiego, przede wszystkim właściwego użycia sprzętu. Wiele też dowiedziałam się pracując podczas zawodów jako jej pomocnik.

- Psy wchodzące w skład zaprzęgu tworzą kennel. Ubiera się je w indywidualnie dopasowane szelki - ważne, żeby zwierzęciu nie zaszkodzić. Do nich podpina się sanki, czyli sled, lub - jak nie ma śniegu - wózek. Ceny sprzętu, tak jak we wszystkich sportach, są zróżnicowane. Można go kupić w profesjonalnych sklepach lub wykonać samodzielnie.  Przeciętnie kosztuje tyle, co sprzęt narciarski – mówi Andrzej Ratymirski.

Jarosław Kemuś podkreśla, że husky mają zaprzęgi we krwi i z niecierpliwością czekają na start. Psa nie wolno do niczego zmuszać, ma czerpać z wysiłku radość i satysfakcję. – Każdy maszer powinien wiedzieć, czy jego pies się garnie się do biegu, czy tego nie lubi. Zdarzają się i takie wyjątki – tłumaczy.

Od skłonności czworonoga do biegania zależy też długość szkolenia. Zaczyna się od nauki posłuszeństwa. – To bardzo ważne, bo psi zaprzęg prowadzi się tylko głosem – dodaje pani Magda.

Psów nie wolno poganiać, ciągnąć ani zmuszać do biegu. Maszer może w trakcie zawodów startować w wielu wyścigach, one - nie. Po biegu powinny być nakarmione, nagrodzone za wykonaną pracę i odstawione na zasłużony wypoczynek do stake out, czyli przestrzeni dla nich przeznaczonej.

Należy pamiętać o ustaleniu „ w stadzie" odpowiedniej hierarchii. – W obecności psów jem pierwszy, odwiedzający nas gość wita się najpierw ze mną – mówi pan Jarosław. – To czyni ze mnie samca alfa, psy to czują. Bez takiego poważania, można mieć z nimi kłopoty.

Hawk, Fado i Essuna

Oficjalnie uznaje się, że do sanek najlepiej nadają się psy ras północnych: syberian husky, alaskan malamut, pies grenlandzki i samojed.

Mimo różnic w wyglądzie, rasy te mają wiele cech wspólnych. Są wytrzymałe, niewrażliwe na mrozy, dobrze wykorzystują pokarm i szybko regenerują siły. Do ciężkich warunków życia dostosowały się dzięki specyficznej budowie ciała: obfite ciepłe futro i małe stojące uszy pozwalają ograniczyć straty ciepła.

- Husky to psy pierwotne. Mają bardzo silny instynkt stadny, zachowaniem przypominają wilki – mówi pan Jarosław. To pozostałość po trybie życia przodków. Łapane jesienią, zimą ogrzewały człowieka i służyły mu w zaprzęgach. Wiosną żyły na wolności i musiały wyżywić się same. Dlatego jedzą praktycznie wszystko, nawet mrożoną marchewkę. Cechuje je też umiejętność współpracy, zamiłowanie do ciągnięcia sanek i, po prostu, chęć do wysiłku. Wystarczy popatrzeć na zaprzęgi przed startem – psy się wiercą, niecierpliwią, są pełne radości.

Do zawodów dopuszczane są również tzw. greye, czyli mieszanki chartów z wyżłami. – Właściwie do sanek nadaje się każdy pies ważący powyżej dwunastu kilogramów – twierdzi Andrzej Ratymirski. Jarosław Kemuś nie widzi przeciwwskazań do tego, żeby zwykły kundel biegał w zaprzęgu. – Musi być widać, że garnie się do sanek, nie ucieka przed szelkami, a bieg sprawia mu przyjemność – dodaje.

Wszyscy podkreślają, że w psich zaprzęgach nie jest najważniejszy drogi sprzęt i najnowszej generacji wózki czy sanki. – Można jeździć byle czym – twierdzi pani Magda. – Najważniejsze, żeby się ruszyć. Poczuć wolność, mknąc przez zaśnieżony las.


Najnowsze aktualności Najnowsze aktualności

Powrót

Wyborcza.pl KLIMAT - "Stalowa Wola. Leśnicy krytykują wycinkę 1000 hektarów lasu pod budowę fabryki chemicznej i farmy fotowoltaicznej"

Wyborcza.pl KLIMAT - "Stalowa Wola. Leśnicy krytykują wycinkę 1000 hektarów lasu pod budowę fabryki chemicznej i farmy fotowoltaicznej"

Lasy Państwowe, oficjalnie ostro krytykują wycinkę blisko tysiąca hektarów lasu w Stalowej Woli. Nadleśniczy wylicza, że na tym terenie jest aż 155 hektarów, gdzie drzewa mają ponad 100 lat.

To ma być dzieło życia Lucjusza Nadbereżnego, prezydenta Stalowej Woli, nazywanego "cudownym dzieckiem PiS-u". Chce stworzyć Centralny Okręg Przemysłowy na miarę XXI wieku. - Marzy mu się bycie drugim Eugeniuszem Kwiatkowskim - drwią jego krytycy.

"Dzięki wsparciu politycznemu udało mu się zabrać teren Lasom Państwowym"

Nadbereżny chce przyciągnąć nowe firmy, oferując teren w strefie Euro-Park Stalowa Wola. Ale żeby mogły powstać tam nowe zakłady przemysłowe, trzeba wyciąć blisko tysiąc hektarów lasu.Leśnicy stanowczo są temu przeciwni.

Nadbereżny po raz pierwszy został prezydentem Stalowej Woli w 2014 rok, miał wówczas 29 lat. Cieszy się dużym poparciem we władzach PiS-u, a miasto stało się matecznikem partii. W kolejnych kampaniach  wyborczych organizowano tu pikniki i spotkania z prezydentem Andrzejem Dudą i premierem Mateuszem Morawieckim. Do Stalowej Woli często zaglądał Jarosław Kaczyński.

- Dzięki wsparciu politycznemu udało mu się zabrać teren Lasom Państwowym - uważają mieszkańcy.

W sierpniu 2021 roku Duda podpisał w Stalowej Woli specustawę "Lex Izera" umożliwiającą wycięcie 1,2 tys. lasów. W Jaworznie (woj. śląskiej) objęła ona 238 ha gruntów, w Stalowej Woli 996 ha.

- Ustawa stwarza prezydentowi Lucjuszowi Nadbereżnemu i jego współpracownikom niespotykaną szansę rozwojowego skoku w dziejach Stalowej Woli. Nie mógłbym nie wspomóc tej idei - przyznał Duda po podpisaniu ustawy.

Andrzej Duda podpisał ustawę, która pozwala zamieniać lasy na tereny przemysłowe.
A prezydent Stalowej Woli mówi o "COP-ie XXI wieku"

Dla fabryki Izery w Jaworznie

W Jaworznie teren potrzebny był dla fabryki samochodów elektrycznych Izera. O tym, co ma powstać w Stalowej Woli, nie mówili ani przedstawiciele rządu w trakcie prac nad specustawą, ani prezydent miasta. Padały enigmatyczne stwierdzenia, że terenami interesuje się dwóch inwestorów zagranicznych.

Zgodnie z ustawą przeznaczenie terenu jest następujące: mają powstać inwestycje przemysłowe, związane ze wspieraniem rozwoju i wdrażaniem nowoczesnych projektów dotyczących energii, elektromobilności lub transportu, służących upowszechnianiu nowych technologii oraz poprawie jakości powietrza lub strategicznej produkcji dla obronności państwa, wysokich technologii elektronicznych i procesorów, innowacyjnej technologii wodorowej, lotnictwa, motoryzacji oraz przemysłu tworzyw sztucznych.

Ustawę eksperci nazwali zbrodnią na przyrodzie. Krytykowała ją ówczesna opozycja. Szybko została jednak przepchnięta, bez konsultacji, bez opinii o skutkach jakie wywoła wylesienie tak dużego obszaru.

W Jaworznie protestowali mieszkańcy i przyrodnicy. Przeciwko wycince wypowiedziało się nadleśnictwo Chrzanów, któremu podlegają tamtejsze lasy. - Stanowisko w sprawie wycinki, które wysłaliśmy do ministerstwa klimatu i środowiska oraz Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska w Katowicach było negatywne. Wycinka lasu w mieście, które znajduje się w aglomeracji śląskiej, na pewno wpływa niekorzystnie na środowisko - mówi "Wyborczej" nadleśnicza Ewelina Boruń.

Wycinka drzew Jaworznie skończyła się w lipcu ub.r. .

To las gospodarczy, bez wartości przyrodniczych

W Stalowej Woli protestów nie było, choć wycięty ma być las o powierzchni jednej ósmej miasta. Prezydent Nadbereżny zapewniał, że Stalowa Wola pozostanie zielonym miastem i nie będzie żadnego ubytku ekologicznego.

W przeciwieństwo do leśników z Chrzanowa, Jacek Pomykała, nadleśniczy z Rozwadowa nie protestował, gdy zabierano nadleśnictwu tysiąc hektarów. Mieszkańców Stalowej Woli przekonywano, że okoliczne lasy, to lasy sosnowe, gospodarcze, bez większej wartości przyrodniczej.

Zapytaliśmy urzędników ze Stalowej Woli, dlaczego planują wyciąć prawie tysiąc hektarów, a nie np. 300 czy 400 ha?

Nie otrzymaliśmy konkretnej odpowiedzi.

Pierwsza - fabryka folii miedzianych

Pierwszą, która powstała na wylesionym terenie jest koreańska fabryka SK Nexilis. Ma produkować folie miedziane używane w bateriach litowo-jonowych. Będzie przerabiać ogromne ilości substancji chemicznych, m.in. kwasu siarkowego, kwasu chlorowodorowego, podchlorynu sodu, wodorotlenku wapnia, siarczanu glinu, tlenku chromu, wodorotlenku sodu. Będzie też zużywać ogromne ilości wody i zrzucać równie dużo ścieków.  Do uciążliwości dojdzie jeszcze hałas z urządzeń chłodniczych i wentylatorów zamontowanych na dachach fabryki.

Duże osiedle położone jest około kilometra od zakładu

Na zagrożenia związane z produkcją w SK Nexilis zwrócili uwagę posłowie Lewicy, gdy przeczytali decyzję środowiskową podpisaną przez prezydenta Stalowej Woli. Na początku 2022 roku interpelowali w tej sprawie. Ujawnione przez nich dane zaniepokoiły mieszkańców i radnych, którzy wcześniej dali zielone światło dla specustawy.

W kwietniu 2022 r. Renata Butryn, wówczas radna z opozycyjnego Stalowowolskiego Porozumienia Samorządowego mówiła: - Gdy podpisywaliśmy rezolucję popierającą uzyskanie terenów inwestycyjnych, chodziło nam o zakłady bezpieczne dla środowiska. Technologia, która tu będzie stosowana, to nowoczesna technologia. Może jest bardziej bezpieczna niż w innych zakładach w Stalowej Woli, ale to kolejny zakład chemiczny.

Mieszkańcy Stalowej Woli mają wątpliwości

Nie wiadomo jeszcze, kiedy fabryka zacznie pracować, ale jej powstanie odtrąbiono już jako sukces rządu Morawieckiego. Wojewoda nie wydał jeszcze pozwolenia zintegrowanego,w którym zostaną określone dopuszczalne normy zanieczyszczeń.

Pod koreańską fabrykę wycięto prawie 60 ha lasu. Na tym nie koniec wyrębu.

Niedawno prezydent Stalowej Woli zaczął przygotowywać wylesienie kolejnych 875 ha. Tym razem mieszkańcy Stalowej Woli nie byli już tak bierni. Zażądali konsultacji społecznych, prześledzili raport oddziaływania na środowisko, przygotowany na zamówienie prezydenta miasta.

Damian Marczak radny poprzedniej i obecnej kadencji, mówi, że głosował za powstaniem nowej strefy gospodarczej. Dlaczego? Bo jest problem z terenami dla inwestorów, a miasto powinno się rozwijać. - Teraz mam jednak wątpliwości. Tu, gdzie miały budować się firmy ekologiczne, z sektora elektromobilności, mogą być dopuszczeni inwestorzy, którzy oddziałują na środowisko, zagrażając zdrowiu mieszkańcom. Prezydent Nadbereżny przeinwestował. Budżet nam się nie dopina, brakuje kilkuset milionów złotych. Boję się, że miasto postawione pod ścianą będzie sprzedawać działki każdemu, kto będzie chciał kupić. Dlatego obawiam się, że pojawią się firmy z produkcją szkodliwą dla środowiska i mieszkańców - mówi Marczak.

Razem z radną Joanna Grobel-Proszowską złożył uwagi do raportu. - Jest niekompletny, ma wiele błędów. Np. obserwacje ptaków prowadzono po okresie lęgowym, lasy zostały uznane za gospodarcze, a część z nich należałoby uznać za enklawy cenne przyrodniczo, warte zachowania - uważa Marczak.

W czasie konsultacji wreszcie mogli się wypowiedzieć przeciwnicy wycinki lasów. Argumentowali, że w mieście są już duże zakłady, które zanieczyszczają powietrze. - Mamy hutę, zakład produkujący felgi aluminiowe. Metaliczny zapach w powietrzu jest wyczuwalny zwłaszcza wieczorami. W Stalowej Woli nie ma monitoringu powietrza - mówili.

Obawiają się, że inwestować będą firmy, których nikt nie chce przyjąć gdzie indziej, a powstanie nowych zakładów nie oznacza, że przybędzie więcej miejsc pracy, zwłaszcza dla młodych. Mieszkańcy Stalówki mówią: - Boimy się, że wokół miasta powstanie ogromna poręba. A inwestorzy może się pojawią, a może nie.

Nie wierzą zapewnieniom Nadbereżnego, który deklaruje, że lasy wycinane będą sukcesywnie: dopiero wtedy gdy pojawi się inwestor.

Leśnicy sprzeciwiają się wycince

- Zgodnie ze specustawą, jeśli w ciągu 10 lat, wylesiony teren nie zostanie wykorzystany, ma być zwrócony Lasom Państwowym. Ale to już nie będzie las tylko teren po wycince - mówi "Wyborczej" Wojciech Chełpa, nadleśniczy nadleśnictwa Rozwadów.

Chełpa zastąpił Pomykałę i ma zupełnie inne podejście do wycinki lasów pod fabryki w Stalowe Woli. Nadleśnictwo zdecydowanie sprzeciwia się tym planom.

- Wycinka lasu na tak dużym obszarze stanowiłaby poważne zagrożenie dla przyrody oraz dla zdrowia mieszkańców. Miałaby negatywne skutki dla lokalnego środowiska i mogłaby przyczynić się do pogorszenia jakości powietrza.

Wzywamy władze miasta do podjęcia działań, mających na celu ochronę lasów i środowiska naturalnego oraz poszukiwania alternatywnych rozwiązań rozwoju gospodarczego, które nie prowadzą do dewastacji przyrody - grzmi nadleśnictwo.

Chełpa przypomina, że wszystkie lasy w Polsce, poza parkami i rezerwatami są lasami gospodarczymi. - Mówienie "las gospodarczy", w domyśle bezwartościowy, ma jednak w tym wypadku służyć podważeniu jego wartości przyrodniczej.

- W tym tysiącu hektarów przeznaczonych do wycinki jest aż 155 hektarów lasu w wieku ponad 100 lat - wylicza Chełpa.

Nadleśniczy jest poruszony wizją wycinki setek tysięcy a może nawet miliona drzew. -
W zamian prezydent obiecuje nowe nasadzenia w mieście. Owszem, pojawiło się trochę nowych  drzewek. Ale jak się ma posadzenie nawet kilku tysięcy drzewek do wycinki setek tysięcy? - pyta.

Leśnik tłumaczy, że w ramach specustawy Jaworzno i Stalowa Wola w zamian za przejęte lasy miały kupić grunty, na których można prowadzić gospodarkę leśną i przekazać je Lasom Państwowym.

- Stalowa Wola kupiła prawie tysiąc ha terenów w aż 18 lokalizacjach. Z tego tylko niecałe 7 hektarów w granicach nadleśnictwa Rozwadów. Prezydent Nabereżny za 45 mln pozyskał grunty o wartości 680 mln, które może sprzedać za ok. 1 miliard zł. Nadleśnictwo nie dość, że straciło prawie 1000 ha lasów to jeszcze musiało zapłacić od tej transakcji podatek VAT i CIT, prawie 19 mln zł - wylicza dalej nadleśniczy.

Na pytanie, kto zajmuje się teraz lasami przejętymi przez miasto odpowiada, że nie wie: - W każdym razie nie my.

Anna Litwin z urzędu miasta w Stalowej Woli wyjaśnia: "Lasy te dozoruje na bieżąco spółka Miejski Zakład Komunalny w Stalowej Woli, której gmina powierzyła utrzymanie zieleni w mieście".

Chełpa przypomina, że około połowa terenu przeznaczonego do wycinki jest podmokła, część to bagna. - Wycinka zdecydowanie wpłynie na poziom wód gruntowych. Z pewnością będzie mieć wpływ na sąsiednie lasy. W gminach obok Stalowej Woli już brakuje wody w studniach. Co będzie jeśli wytną tysiąc hektarów? -pyta.

Farma fotowoltaiczna zamiast lasu

Zastępca nadleśniczego Radosław Jędral dodaje, że już rozpoczęto prace przy wylesieniu kolejnych 100 ha. - Inwestorem jest PGE Energia Odnawialna, która ma zamiar wybudować m.in. farmę fotowoltaiczną, i magazyny energii. Wytną 100 ha lasów, żeby postawić farmę fotowoltaiczną. Jak taka dewastacja ma się do ich deklaracji środowiskowej? - zastanawia się Jędral.

Leśnicy podkreślają, że farma ma powstać na obszarze cennym przyrodniczo. Wycinka zniszczy naturalne ekosystemy i bioróżnorodność. - Mamy tereny po kopalni siarki, może tam należałoby budować farmę? - sugerują.

PGE już stara się o odpowiednie pozwolenia, 14 maja prezydent Stalowej Woli kazał firmie sporządzić raportu oddziaływania na środowisko. Farma ma mieć moc do 75 MW.

Czy uda się powstrzymać wycinkę?

- Wycinka tysiąca hektarów jest faktycznie bezprecedensowa. Sprawa Stalowej Woli pojawiła się na posiedzeniu Państwowej Rady Ochrony Przyrody (PROP), za sprawą opinii na temat oddziaływania środowiskowego, przygotowanej w sposób skandaliczny jeśli chodzi o poziom
 i kompetencje - mówi prof. Jerzy Szwagrzyk z Uniwersytetu Rolniczego w Krakowie, członek PROP.

- Stwierdzenia deprecjonujące wartości przyrodnicze są nie do końca prawdziwe, bo opinia została sporządzona nie tak jak należy. Pomija się w niej cenne podmokłe siedliska, a to że one tam są, wynika z wykazu gatunków. Wycinka będzie miała wpływ na warunki hydrologiczne na dużym terenie, przecież lasy zatrzymują wodę. Stracimy torfowiska - komentuje prof. Szwagrzyk

Mieszkańcy Stalowej Woli zaczynają walczyć o swoje lasy. Przygotowali petycję „Sprzeciw wobec planów wylesienia niemal 1000 hektarów lasu pod budowę zakładów przemysłowych" i zbierają podpisy. - Chcielibyśmy choć ograniczyć tę wycinkę - mówią.

Prezydent Nadbereżny wyjaśnia, że sprawy zaszły za daleko, że na infrastrukturę: budowę dróg dojazdowych, instalacje i sieci zostanie wydane w sumie pół miliarda złotych i nie ma odwrotu.

Te lasy są ważne dla nas wszystkich

Prof. Szymon Malinowski, fizyk atmosfery i klimatolog wycinkę tysiąca hektarów lasów nazywa "zupełnie absurdalną". Przypomina, że lasy w Stalowej Woli dostarczają usługi ekosystemowe: - My ich nie wyceniamy, nie płacimy za nie, ale w kontekście zatrzymywania wody i wpływania na jakość powietrza, na bioróżnorodność, one są bardzo ważne. I to wcale nie muszą być bardzo bogate przyrodniczo lasy. One są ważne dla nas wszystkich. W dobie kryzysu planetarnego tego typu myślenie i postępowanie jest sprzeczne z interesami mieszkańców Stalowej Woli i nie tylko. Należy zwrócić uwagę na odpowiedzialnych za decyzje środowiskowe, patrzeć im na ręce, bo to decyzja nieodwracalna. Myślenie w kategorii, że może ten teren może się kiedyś przydać i niszczenie części natury jest po prostu nieodpowiedzialne - mówi prof. Malinowski.

Redagował Aleksander Gurgul